Pierwsza część trylogii Stiega Larssona Millennium to
opowieść o dziennikarzu ekonomiczno-politycznym, bardzo dokładnie i
kompetentnie podchodzącym do swojego zawodu. Mikaela Blomkvista poznajemy w
jego najtrudniejszym momencie życia – sąd skazuje go na więzienie, co zbiega
się z niezwykłym i teoretycznie „niewykonalnym” zleceniem, którego sam dziennikarz nie chce
się podjąć, ale z czasem daje się do niego przekonać. Dla niego jest to też okazja do ucieczki przed sytuacją zawodową, bowiem jako dziennikarz i wydawca "Millennium" stał się osobą nie postrzeganą dobrze przez społeczeństwo. Owe zlecenie dotyczy odnalezienia
mordercy sprzed kilkudziesięciu lat. W trakcie jego trwania pomaga mu bardzo barwna postać - Lisbeth
Salander. Jak się okazuje ta dziewczyna - niewykształcona, pochodząca z patologicznych
nizin społecznych, to inteligentna i cwana bestia, która w pewnym momencie
staje się równorzędnie ważnym bohaterem i wspólnie z Blomkvistem stanowi
centrum wydarzeń.
Zacznijmy może od tego co mi się nie podobało – były to
pierwsze… hmmm… 4 rozdziały. Już
myślałam, że odłożę książkę na półkę. Miał być to niby kryminał, a tu zaczyna się tak
monotonnie, tak nudno, że aż w szoku
byłam. W dodatku po przeczytaniu całej serii Camilli przyzwyczajona byłam, do
łatwego języka, fabuły przeźroczystej i nie wymagającej myślenia. Tutaj od razu
zderzamy się ze ścianą dużo bardziej wyszukanego i wymagającego języka, co po
tym okresie Lackberg sprawiło mi troszku problemu. Choć może to nie był problem,
tylko lekka trudność w przyswojeniu tekstu. Szybko jednak udało mi się
przystosować i jak czytelnik przyzwyczai się do tego typu pisania – wszystko
idzie gładko, a i czytając wydaje się,
że ma się do czynienia z tą „konkretniejszą” literaturą. Język jakim
książka jest napisana wydaje mi się, że staje się jednak jej dużym plusem. Drugą rzeczą, która
trochę zadziałała na minus jest fakt, że jeden szczegół na początku naprowadził
na zakończenie, co od razu mnie odepchnęło. Pomyślałam: Łeeee co to za
kryminał, jeśli od razu wiem jak się skończy. Mimo to że rzeczywiście tak jest, to
późniejsze zwroty akcji, nowe wątki sprawiają, że czytelnikowi wydaje się, że
jednak nie miał racji. Wszystko jest tak zawikłane, że nie odczuwa się tego, a
w pewnych momentach nawet zapomina o tym fakcie. Nie chcę pisać o co chodzi, doszukajcie się sami;) A jeśli
się Wam nie uda… to tylko lepiej, bo macie napięcie gwarantowane do samego końca. Jak
więc widać wszystkie niedociągnięcia przekształcają się jednak na korzyść Larssona.
Co mnie bardzo w tej książce ujęło to bardzo wyraźne kreacje
bohaterów, bardzo złożone charakterologicznie postaci. W połączeniu z bardzo
dokładnymi opisami, wykorzystanymi w fabule, dają naprawdę fajny efekt, a
czytelnik ma mocno nakreślony tok rozumowania. Nie trzeba wytężać wyobraźni –
obrazy przychodzą same. Dla jednych jest to minus, ja rozpatruję to jednak w
ramach dużej zalety. Nie każdy potrafi w taki sposób kreować książkową
rzeczywistość, w dodatku łącząc każdy z wątków, z detali w jedną spójną całość.
Książka mimo że należy do tych z typu „kobył”, bo ma 633 strony, to jednak pochłaniana
jest w bardzo szybkim tempie i naprawdę wciąga. Od pewnego momentu po prostu
nie da się od niej oderwać, choćby waliło się i paliło i to chyba jest najlepszym dowodem na to, że warto po tę pozycję sięgnąć.
Podsumowanie:
Autor: Stieg Larsson
Tytuł: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet (Millennium
cz. 1)
Wydawnictwo: Czarna Owca
Ocena Czytanie uszczęśliwia: 10/10
Nie czytałam jeszcze, ale kiedyś skompletuję :)
OdpowiedzUsuńBardzo polecam! :)
Usuń