poniedziałek, 5 stycznia 2015

Henning Mankell, Morderca bez twarzy

Po pewnym czasie dotarłam do początku sagi o Wallanderze – 'Morderca bez twarzy' to pierwsza jej część i trzeba przyznać, że jest godnym, ale nie do końca tak ekscytującym i dobrym początkiem, jak kolejne części przygód komisarza. Mimo to bardzo fajnie czytało mi się wszystko od początku i jest to dobra literatura, choć nie powala też na kolana. Jak to Henning ma w zwyczaju w swoje powieści wplata wątki społeczne, które w pewnym stopniu odnoszą się do realnej Szwecji. W tej pozycji głównym jest problem imigracji w tym kraju, po części także rasizm, ruch narodowościowy i nacjonalizm. Te wątki pojawiają się w twórczości Mankella jeszcze niejednokrotnie. 

Kurta Wallandera – nieidealnego charakterologicznie, coraz mocniej zapuszczającego się fizycznie komisarza poznajemy w ciężkim dla niego czasie,  a pomimo to, daje się go polubić. Policjant jest po rozwodzie, z coraz większymi problemami alkoholowymi, nie potrafi się też dogadać ani z córką ani ze swoim ojcem. W dodatku na głowie ma ciężkie śledztwo, a niebawem i kolejną zagadkę do rozwikłania. Druga z nich rozwiązana jest raz dwa, natomiast zbrodnia otwierająca tę pozycję ciągnie się do końca. Klimat powieści od początku jest specyficzny i taki typowo 'mankellowski'. To on powoduje, że człowiek zupełnie zatraca się historii i całym sobą śledzi poczynania policjantów, którzy tak naprawdę przez niemal całą książkę błądzą. Rozwikłanie zagadki podwójnego, bardzo okrutnego morderstwa przechodzi niespodziewanie na samym końcu i jest niezwykle zaskakujące. Mam jednak co do tej historii trochę dziwne odczucia – w tym wypadku śledztwo, a zarazem fabuła prowadzone są dość chaotycznie, nie do końca równo, a emocje czytelnika bardzo mocno falują. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim u Mankella.  Momentami główne śledztwo jest w martwym punkcie i ten okres jest moim zdaniem także martwym punktem powieści, bowiem opada całe napięcie, wkrada się stagnacja i nie do końca znana mi w książkach Mankella nuda - delikatna bo delikatna, ale jednak. Chwilami te martwe punkty w śledztwie, są trochę jakby tuszowane pobocznymi  wątkami, ale w mojej opinii trochę na siłę i dlatego też lekko irytują. Czego mi też brakło w tej części to – udział czytelnika w śledztwie. Dotychczas, gdy czytałam Mankella w mojej głowie od razu pojawiały się pomysły, hipotezy, kierunki, znaki i tym podobne. Tutaj tego nie było – Mankell nie daje nam możliwości uruchomienia naszego myślenia, nie daje znaków, nie stymuluje naszych instynktów detektywistycznych, choć potrafi to robić z pewnością. W dodatku powieść jest bez dynamicznych zwrotów akcji, momentami czytelnik ma nawet odczucie stagnacji, tak jak pisałam wcześniej. Końcówka jest trochę nieprawdopodobna, pozostawia więc delikatny niesmak i poczucie „baśniowości” i przypadkowości na sam koniec książki. Na pierwszym planie nie do końca mamy do czynienia ze śledztwami, trochę przysłania je osoba Wallandera i jego życiowe rozterki. A co się w tej części mocno rzuca czytającemu w oczy to fakt, że główny bohater cały czas chodzi poobijany, a to spadnie z rusztowania, a to ktoś mu przyłoży, a to kogoś uratuje z płomieni itd. itp. Momentami jest już tego aż za dużo. 

Z pewnością nie jest to najlepsza książka Mankella, ale pomimo to czyta się ją bardzo przyjemnie i chłonie się historię nawet zaczytując się do późnych godzin nocnych. Sama jestem w szoku, że znalazłam w tej książce aż tyle minusów i niedociągnięć. Mimo to, ten autor ma coś w swoim stylu pisania, że mocno wciąga w fabułę i trudno oderwać się od jego książek. Co do recenzowanej pozycji - 'Morderca bez twarzy' – gdyby była to moja pierwsza styczność z twórczością Mankella na pewno nie porwałaby mnie, ale mimo to na pewno zaciekawiłaby i z pewnością sięgnęłabym po kolejną część. 

Podsumowanie:
Autor: Henning Mankell
Tytuł: Morderca bez twarzy
oprawa: miękka
Wydawnictwo: W.A.B.
Ocena Czytanie uszczęśliwia: 6/10
Książkę można kupić w Empik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz