Kometa i ja. Jak przygarnięty pies uratował mi życie - dostałam
ją na urodziny od przyjaciółki i gdy
tylko wzięłam ją w ręce i zobaczyłam te cudne, wielkie i mądre oczyska patrzące
na mnie z okładki, wiedziałam, że to książka dla mnie. Gdy zasiadłam do niej,
przyznam się, że spodziewałam się wyciskacza łez do granic możliwości. Książki,
w której - jak to przy takich historiach bywa - występuje przerost formy nad
treścią i wszystko, co ma ona zrobić to ująć czytelnika za serce i mocno
ścisnąć, a najlepiej to jeszcze ze trzy razy je przekręcić. Ja, jako właścicielka czworonoga, jestem tą książką niezwykle miło
zaskoczona. To niesamowita opowieść o relacjach jakie mogą łączyć psa i
człowieka, o tworzeniu się więzi i poznawaniu siebie nawzajem. Przede wszystkim
jednak jest to książka o tym, jak wiele pies i człowiek może sobie nawzajem
dać. Dodatkowo, co w mojej opinii jest niezwykłą zaletą tej książki, możemy
sporo nauczyć się z niej o samych psach,
a dokładniej o chartach. W całą historię idealnie są bowiem wplecione
informacje o tej cudownej rasie.
Historia opowiadana przez autora – to jego prawdziwa życiowa
tragedia, jaka rozgrywała się jakiś czas temu. Piszę tragedia, ale jest to też zarazem niesamowity
czas spędzony z jeszcze bardziej niesamowitym stworzeniem – Kometą, która
niespodziewanie wkroczyła w jego życie i można bez zawahania powiedzieć, że je uratowała. Mądra charcia sunia, która przez długi
czas była wykorzystywana w nielegalnych wyścigach tej rasy, sama wybrała swojego nowego opiekuna i jak się
później okazało, bardzo mocno potrafiła odwdzięczyć się za miłość, jaką ją
obdarzył. Wolfa poznajemy w chwili, gdy jest jeszcze w miarę sprawny, ale przez
chorobę życie zaczyna mu się już mocno komplikować. W ciągu czytania książki
jesteśmy z autorem przez cały okres rozwoju jego choroby, a także przez okres, w którym
Kometa staje się jego opiekunką nie tylko w kwestiach czysto manualnych - co nie raz zaskakuje, ale
również mentalnych. Przez tę całą historię trzeba przejść samemu, jednak cała
książka pokazuje jak wspaniałym zwierzęciem jest pies i jak wiele nie tylko
możemy od niego dostać, ale jak wiele możemy się od niego nauczyć. Pokazuje
również jak dążenie do perfekcji, jak próba bycia idealnym może zmienić nas,
nasze życie, a takżę w jaki sposób i nas i nasze życie może zniszczyć. Warto przeczytać, bo
koniec, jak to koniec musi być … nie napiszę jaki ;). Kometa otwiera oczy na wiele
spraw nie tylko swojemu opiekunowi, ale i czytelnikom. Co najważniejsze – ta co
rusz zaskakująca czytelnika pręgowana charcica nie jest tanim wyciskaczem łez.
Książka jest po prostu prawdziwa, poruszająca i w wysublimowany sposób wzrusza
i łapie za serce.
Czytając tę opowieść chciałoby się nie tylko móc czerpać
siłę, lojalność, miłość i wolę walki od takiego czworonoga jakim jest Kometa, ale również ma się ochotę mieć takiego stwora przy sobie.
Ja, gdy skończyłam czytać tę książkę, bardzo mocno wyściskałam mojego
adoptowanego ponad dwa lata temu czworonoga (na zdjęciu powyżej - w dniu, gdy ją przygarnęłam), który mimo że nie ma tak wielu zdolności jak główna bohaterka, ale
jest oddanym, inteligentnym (czasami aż za bardzo:P) i kochającym stworzeniem, które powinno być doceniane.
Myślę, że pozycja - Kometa i ja. Jak
przygarnięty pies uratował mi życie z pewnością przypadnie do gustu wielu
osobom, a typowi psiarze zakochają się w głównej bohaterce po uszy.
Podsumowanie:
Autor: Steve
D. Wolf
Tytuł: Kometa
i ja. Jak przygarnięty pies uratował mi życie
oprawa:
miękka
Wydawnictwo:
Między słowami, 2014
Ocena
Czytanie uszczęśliwia: 9/10
Książkę
można nabyć TU
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz