środa, 31 grudnia 2014

Margaret Leroy, Kolaborantka

Nie jest to łatwa książka i nie da się jej chłonąć, jak to czasami jest w przypadku innych z wartką akcją. Spokojna, ale ciężka tematyka sprawia, że tą książką człowiek się delektuje. Nie można przez nią przebrnąć i przeskoczyć – „Kolaborantka” jest jedną z tych pozycji, które pozostawiają w nas trwalszy ślad.  Choć „rozkręca się” przez dłuższą chwilę, to później naprawdę wynagradza trochę nudniejszy początek. Powoli kreuje się atmosfera i historia kreuje swój urok.  
 
Główny wątek – zakazana miłość, która - według mnie - jest wynikiem pragnień i niespełnionych nadziei głównej bohaterki – Vivienne. Myślę, że to było podwalinami, gdy obok pojawił się oficer niemieckiej armii, który dał jej to - czego nie miała - zainteresowani. Jest to matka dwóch córek, żona, która została sama na swoim małym polu walki, bo gdzieś tam na tym wielkim był/jest jej mąż – mąż, który jak się okazje, wcale nie odgrywał swojej roli tak jak powinien.Vivienne poznajemy w momencie decyzji – niezwykle trudnej. Następstwa jej wyborów są różne, ale to pokazuje, że czy w normalnym życiu, czy w czasie wojny nic nie jest w pełni jasne i pewne, a życie nie składa się tylko z dwóch kolorów - czarnego i białego. Jak się okazuje w ciągu całej książki. ma ona w sobie połączenie wszystkiego. Jest w niej zaparcie i wola walki o rodzinę, nieufność i strach, wściekłość i uległość - rezygnacja, pokłady miłości i obszary wołające o bycie kochanymi, oczekiwanie i chęć porzucenia wszystkiego. Ta kobieta mimo ciężkiego okresu ma nadal marzenia, ma siłę, a także ogrom empatii i nie poddaje się – jej starania na koniec zostają wynagrodzone, choć nie tak do końca. Niespodziewane wydarzenia powodują, że coś bezpowrotnie traci. Co w tej książce mocno wpływa na jakość to genialnie realistyczne opisy. Były momenty, gdy czytając o uczuciach bohaterki, sama na sobie czułam ciarki, bądź też strach. Niektóre z wydarzeń – tragiczne i niesamowicie poruszające sprawiały, że nie potrafiłam powstrzymać łez. Czytelnik zupełnie przenosi się w świat na wyspie Guernsey. Miejsce to oczarowuje nas swoją pięknością i nie jest ważne, w jakiej porze roku rozgrywa się akurat akcja. W dodatku akcja w bardzo fajny sposób faluje – autorka nie zanudza czytelnika zbyt długimi i nudnymi przestojami i dawkuje jednak te mocniej wpływające na czytelnika wydarzenia – nie brakuje tych dobrych, ale i tych mało przyjemnych. Oprócz tragicznych momentów, momentów uroczych i spokojnych, są też te pełne strachu i niepewności – książka funduje nam bardzo szeroki wachlarz uczuć. Co bije od niej mocno, to prawdziwość wydarzeń. Gdzieś tam z tyłu głowy, mając w pamięci lekcje historii, czy opowiadania dziadków, pozostaje pewna myśl, że historia, którą poznajmy mogła dziać się naprawdę.

Koniec książki jest… dość zaskakujący, choć tak naprawdę dla mnie nie był. Chodzi mi dokładnie o ostatnie wersy, które nadają książce i historii nowego znaczenia. Dla mnie koniec był usatysfakcjonowaniem i nadaniem powieści jakby pełności. Taki promyczek pozytywności po przeczytaniu o niełatwych czasach i tragicznych wydarzeniach. Można powiedzieć, że to najbardziej wzruszający moment w książce, który wstrząsa nie tylko myślami, ale i sercem czytelnika.
 
Podsumowanie:
Autor: Margaret Leroy
Tytuł: Kolaborantka
oprawa: miękka
Wydawnictwo: MAK Verlag - Oficyna GOLA
Ocena Czytanie uszczęśliwia: 7/10
Książkę można kupić w Merlin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz